14.10.2011 02:54
Dawno dwano temu w odległej galaktyce...
Nie nie to tylko na Śląsku...
Od dłuższego czasu śledzę stronę ścigacza, riderblog jak i forum hondy CBR, bo to w niej zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałem się nad założeniem własnego bloga w celu opisywania swoich jakże krótkich (mam nadzieję do czasu) doświadczeń z motocyklami. Ale zaraz zaraz jak to? Ja? A cóż ja takiego wiem o motorach? O czym to ja będę pisał? Po za tym nie warto i tak szybko mi przejdzie…
A jednak!
Dziś na kolejnych jazdach, które wkrótce dobiegną końca wydarzyło się coś co uświadomiło mi, że chcę należeć do społeczności motocyklistów. Przekonałem się, że wreszcie znalazłem swoje miejsce i pasje, czego tak mi w życiu brakowało. Co to było? O tym kiedy indziej, bo na razie czas wyjaśnić jak to się zaczęło.
A zaczęło się niepozornie.
Nie mam wielkich doświadczeń z motocyklami. W dzieciństwie wujek przewiózł mnie Jawą, później swojego czasu ojciec miał jakiegoś Rometa i długo długo nic. Swoją pierwszą samodzielną przejażdżkę na dwóch kółkach odbyłem na skuterze sąsiada w wieku ok.17 lat, kiedy to pewnego razu poprosił mnie o podjechanie do sklepu, bo sam nie mógł. Przejażdżka zakończyła się wywrotką na piasku pozostałym po remoncie drogi. Z perspektywy czasu i większej wiedzy wiem, że to z powodu zablokowania tylnego koła (cóż noc, prędkość, piasek, hamulec do oporu i zbyt późne wejście w zakręt). Później okazjonalnie jakieś trasy po mieście na skuterach kolegów do czasu, aż jeden z nich, mniej więcej rok później kupił skuter o pojemności 100cc. Leciało to spokojnie 100km/h, w dodatku lekkie i przyśpieszało bardzo szybko (przynajmniej tak wydaje mi się z perspektywy czasu). Jakaż to była nieodpowiedzialność z naszej strony. O przygodzie sprzed około roku już dawno zapomniałem, wiec dostałem kolejną lekcję pokory, tym bardziej troszkę groźniejszą. Po skręcie na skrzyżowaniu w prawo ostro przyśpieszyłem chcąc wyprzedzić wlokący się przede mną samochód, gdy ten nagle zaczął zawracać. No to ostro po hamulcach, a tu nic. Jedynym sposobem na ratunek jaki przyszedł mi wtedy do głowy to położenie sprzęta na boku. Mały szlif, ale zatrzymałem się metr przed autem. Byłem porządnie poobijany, bo maszyna cały czas niefortunnie leżała na mojej nodze. Okazało się, że jak już skuter leży to wcale nie jest taki lekki, ale jakoś się pozbierałem, ostatkiem sił dojechałem do znajomej, która mieszkała niedaleko, opatrzyła rany no i trzeba jeszcze wsiąść na to ustrojstwo odstawić na drugi koniec miasta pod dom kolegi. Tym razem z większym szacunkiem do gazu.
Na jakiś czas skończyła się moja przygoda z dwoma kółkami. Później kategoria B, pierwszy samochód, lecz nie było dane mi nim pojeździć długo, bo niecały rok, zaliczając po drodze także parę przygód, ale to inna bajka.Jednak zawsze gdzieś tam w głowie siedziało marzenie o ścigaczu. Jednak zawsze gdy wracały marzenia odzywał się rozsądek: „Jestem jeszcze za młody, żeby umierać”, a przy moim braku rozsądku tak by się to mogło skończyć.
Po kilku latach podróżowania komunikacją miejską pojawiła się chęć zmiany czegoś w swoim życiu, pójścia naprzód, realizacji siebie i marzeń a przede wszystkim ucieczki od monotonii. Pewnego dnia w pracy zakomunikowałem koledze „Zapisuję się na prawko na motor”…
Co było dalej dowiecie się z kolejnych wpisów, bo z krótkiego wstępu zrobił się niezły elaborat. Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu to podziwiam za wytrwałość i pozdrawiam.
Komentarze : 3
Hej opisałeś swoje przygody w bardzo fajny i ciekawy sposób bardzo mi się spodobało.
Ja na swoim blogu również mam kilka fajnych artykułów zapraszam.
Ciekawy to jest Twój blog morham. Przeczytałem wszystkie wpisy jednego popołudnia. Ale bardzo miło, że tak uważasz. Myślałem, że niezbyt się spodoba.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (3)
- Nauka jazdy (1)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)